Mów do niej po angielsku!, Mów do niego po angielsku! – słyszeliście kiedyś? Nie każdemu rodzicowi przychodzi to jednak tak łatwo i w sumie nie powinno to wcale dziwić – każda zmiana to wyzwanie. Być może nie jesteś przekonana_y do swojego akcentu albo obawiasz się, że uczenie angielskiego swojego dziecka stanie się kolejnym obowiązkiem. Nic bardziej mylnego – bieganie z dzieckiem na kolejne zajęcia, po tym jak byłaś_eś już na piłce nożnej, balecie i jeszcze kilku kółkach zainteresowań, może stanowić dużo większe obciążenie niż wplatanie języka w codzienność.
Jak to się u nas zaczęło
Rozpoczęcie komunikacji w języku angielskim nie przyszło mi naturalnie, gdy w domu pojawił się bobas. Mały Mateuszek pewnie podświadomie odczuwał ten niepokój i na każdą próbę użycia języka obcego reagował nerwowością. Wtedy, zupełnym przypadkiem, na konferencji dla nauczycieli, na której natrafiłam na Usborne, dostałam też w prezencie na jednym ze stoisk pluszową pacynkę – robota. Mój syn wiedział, że wyjazd związany był z angielskim… Co z tego rozumiał? Nie wiem:) Nie mam jednak wątpliwości co do tego, że wspomniany Robot po prostu został przyjęty ze swoją innością językową (a ja nie ;). Okazał się punktem zwrotnym w naszej przygodzie z angielskim. Kiedy się pojawiał, mówiliśmy po angielsku; kiedy go chowaliśmy, angielski znikał, i tak aż synek przestał negatywnie reagować na melodię języka angielskiego.
Na początku osłuchiwanie
Kiedy zaczynaliśmy naszą przygodę z angielskim Mateuszek był naszym zdaniem za mały na ekran. Do trzeciego roku życia telewizor praktycznie nie był włączany w ciągu dnia. Potem pozwalałam na maksymalnie pół godzinny dziennie. Było to czasem wyzwanie, ale z perspektywy czasu uważam, że warto.
Kiedy pojawił się ekran, korzystałam z YouTube’a. W wieku około 3 lat sprawdzała nam się Peppa Pig, Miffy, Spot the Dog. Polecam obejrzeć po jednym odcinku i zobaczyć które z nich będą najbardziej odpowiadały Twojemu szkrabowi. Pamiętaj jednak, by limitować czas spędzony przed ekranem, gdyż jego nadmiar będzie miał negatywny wpływ na koncentrację dziecka.
Ukochaliśmy audiobooki
Wartościowy kontakt z językiem natywnym i pięknym akcentem można zapewnić włączając audiobooki. U nas sprawdziły się doskonale!. Na początek wjechał zbiór opowiadań Fat Cat on a mat and other Tales w komplecie z CD. W trakcie dowolnej zabawy odtwarzałam płytę zwyczajnie w tle. Tak jak ja osłuchiwałam się dzięki audycjom radiowym, tak tu wymowa z nagrania mogła jedynie pozytywnie wpłynąć na wymowę w języku docelowym.
Odnośnie Fat Cat … Bohaterami zbioru jest grupa zwierzątek, którym w każdym opowiadaniu przydarzają się różne urocze przygody. I tak dla przykładu tytułowej kotce przytrafia się wysiadywanie jaj, a kurze wykluwają się pisklaki wzorzyste niczym wielkanocne pisanki. Te zwierzaki są trochę jak nasze dzieciaki – sprytne, ciekawe świata, gotowe na wszystko, by zaspokoić swoje potrzeby. Kolejną wartością tej książki dla dziecka, które stawia pierwsze kroki w angielskim jest bardzo prosty i rymowany tekst wzbogacony ilustracjami. Dzięki nim w jasny sposób mogłam pokazać znaczenie słów, co pozwoliło mi uniknąć tłumaczenia na polski.
Książki, książki
Nie oczytałam się w temacie dwujęzyczności zanim ruszyłam w tę podróż. Działałam intuicyjnie, plus w oparciu o moją wiedzę jako lektorki języka angielskiego. Książki zdecydowanie były moim wytrychem w tej przychodzie. Obowiązywała naczelna zasada: angielski tytuł – mówimy po angielsku. Sprawdziła się i sprawdza do dziś. Codziennie czytaliśmy po angielsku i nie raz, przed spaniem, ale też wielokrotnie w ciągu dnia. Tytułów mogłabym wymieniać mnóstwo, ale tak na szybko naszą podstawą były książeczki z My First Little Library, seria phonics, seria That’s not my… oraz seria Lift-the-flap.
Obowiązkowym punktem każdego dnia stały się też różnego rodzaju zagadki. Seria Wipe-clean pozwalała pisać, nazywać, ścierać i powtarzać bez końca; naklejki – bawić się i wykorzystywać wprowadzenia, by pojawiał się angielski; seria Little Children’s Acitvity Book – stawiać pierwsze kroki w liczeniu, eliminowaniu, szukaniu wzorów itd., wzbogacone – no jasne! – naklejkami.
Lubiliśmy też nursery rhymes. Na YouTube można znaleźć ich mnóstwo. Natomiast wśród książek Usborne naszym hitem była Baby’s very first nursery rhymes playbook. Nigdy nie akceptowaliśmy jazgotliwych zabawek czy książek, w których dźwięk nagrania powoduje nerwowość – tak, moją też 😉 Ta była inna – pięknie ilustrowana, sensoryczna, a muzyka nagrań – radosna i łagodna.
Przy okazji, jak będziesz wybierać książki dla Twojego dziecka, warto kierować się pewnym zestawem zasad. Pisałam o tym tu: 7 błędów, które popełniają rodzice przy wybieraniu książek dla dzieci
Snap!
Zabawa to podstawa. Dla mnie była kolejnym wytrychem, bo niekoniecznie umiałam od razu całe dnie mówić do Mateuszka po angielsku. Dlatego skoro brakowało mi odwagi, by mówić do dziecka stale po angielsku, wymyśliłam sobie, że będę go używać w zabawie, i też nie każdej, bo tylko wtedy, gdy używaliśmy angielskich materiałów. Na samym początku świetnie sprawdzały się nam karty Snap. Brałam kilka kart, nazywałam je po kolei, a następnie prosiłam Mateusza, by zamknął oczy. Wtedy chowałam jedną z nich, a on po otworzeniu oczu mówił czego brakowało. Ileż my wtedy poznaliśmy słów! Oczywiście sposobów na wykorzystanie kart było znacznie więcej, ale o tym już innym razem.
Póki co, PO PROSTU ZACZNIJ
Brak komentarzy